Podjęcie wyzwania starości: refleksje na temat doświadczania procesu starzenia się

Zdefiniowanie precyzyjnej granicy, która oznaczałaby początek starości, jest niezmiernie trudne. Każdy z nas dostrzega ten moment w inny sposób i niestety często jest tak, że orientujemy się, iż już do niego przekroczyliśmy, jako ostatni – podobnie jak bywa w przypadku zdrady. Nie rzadko zdarza się, że próbujemy zaprzeczyć rzeczywistości i wmawiamy sobie, że liczba lat, które minęły od naszego urodzenia, nie ma znaczenia – to jak się czujemy jest istotne. Przy czym znam także takie osoby, które mając jedynie czterdzieści lat, uznają się za stare – co ma swoje korzenie najprawdopodobniej w dziecięcej percepcji ludzi dorosłych jako „starych”.

Ze względu na psychologiczne aspekty tej sytuacji, uznanie siebie za osobę starszą bywa często niekomfortowe. W końcu nasza przyszłość wydaje się bardziej ograniczona niż otwarta – oczywiście wszyscy wiemy do czego zmierzamy. Dodatkowo nierzadko zaczynają nas nękać różne bóle spowodowane niedoskonałościami naszych ciał, które jeszcze niedawno były pełne wigoru. Trudno tu o pocieszenie, nawet gdy przypomina mi się poranne powiedzenie: „Jeśli po pięćdziesiątce nic cię nie boli, to jesteś martwy”. Większość z nas musi codziennie zażywać różnego rodzaju tabletki, by móc sprawnie funkcjonować w ciągu dnia. Zdarza się także, że musimy poszukać okularów, które wieczorem gdzieś odłożyliśmy i teraz nie możemy sobie przypomnieć gdzie.

Reszta dnia nie jest łatwiejsza. Jesteśmy zasypywani reklamami przedstawiającymi zdrowych, szczęśliwych ludzi, którzy wydają się wręcz szydzić ze wszystkich naszych problemów. Prezentują nam cudowne suplementy diety, zachwalają naturalny magnez czy leki na problemy z wątrobą. Wszystko to sprawia, że zastanawiamy się dlaczego na nas te cuda nie działają. Przykładowo, widok sześćdziesięciolatka, który bez trudu pokonuje schody Pałacu Kultury, sprawia u mnie podwyższenie ciśnienia i duszności. A przecież jedynie go obserwuję! Takie doświadczenia potrafią zepsuć cały dzień. Aby było jeszcze gorzej, często musimy odwiedzić lekarza w celu uzyskania recepty – na leki, które zastąpiły nam dziecięce słodycze. Czekając na naszą kolej, jesteśmy zmuszeni do słuchania rozmów innych pacjentów – czasem żałuję wtedy, że nie mam problemów ze słuchem. Kolorowe opisy różnych chorób i operacji oraz krytyczne opinie na temat lekarzy potrafią zamienić ten czas oczekiwania w prawdziwy koszmar.

W późniejszych godzinach dnia sytuacja nie poprawia się. Musimy jeść dietetyczne obiady, pić kawę bez cukru, zażywać kolejne tabletki, odpoczywać i ruszać stawami – nawet gdy nie mamy na to ochoty. To wszystko przyprawia nas o ból głowy. A do tego jeszcze te reklamy… Gdy w końcu idziemy spać po takim dniu, nie marzymy już o wielkiej miłości, fascynujących podróżach czy sukcesach zawodowych – te czasy są już za nami. Zamiast tego staramy się zapamiętać gdzie odłożyliśmy okulary, by rano nie musieć ich szukać.